Początki Szkoły Podstawowej nr 99
SP 99 liczy sobie już przeszło pół wieku, a dokładnie 56 lat. Założono ją w 1964 r., a budowano zaledwie dwa lata. Jest ona typem „tysiąclatki”, co oznacza, że powstała w ramach ogólnopolskiej akcji „Tysiąc szkół na tysiąclecie”. Budynek usytuowano na terenie dawnych ogródków działkowych im. Tadeusza Kościuszki przy ul. Głubczyckiej (pierwotnie miał się znajdować przy ul. Pszczyńskiej). Uroczyste otwarcie Szkoły zaszczycił swą obecnością generał Wojska Polskiego. Było to lokalne święto.
Obiekt, pomimo że przestronny, sprawiał wrażenie niepozornego. Kolorystyka ścian, ze względów praktycznych, była ciemna, przygnębiająca, a wyposażenie sal lekcyjnych skromne. Podobno początkowo nie ogrzewano budynku. Choć trudno w to uwierzyć, nie było też toalet. Drewniane okna „zdobiły” ciężkie, metalowe kraty. Kwiaty czy ozdobne drzewka w Szkole nie były powszechną dekoracją. Rzadko koszone boisko przypominało dziką łąkę.
Szkoła była ośmioklasowa. Klasy – bardzo liczne. Uczęszczało do nich po 30 – 40 uczniów. Nauka trwała sześć dni w tygodniu. Tylko w piątki można było przyjść do szkoły ubranym na kolorowo, a w soboty – bez mundurka lub fartuszka. Obowiązywała czterostopniowa skala ocen (2, 3, 4, 5).
Codziennie młodzież pełniła dyżur szkolny przy drzwiach wejściowych, wspomagając nauczycieli w załatwianiu wielu drobnych spraw. Znakiem rozpoznawalnym ucznia była tarcza szkoły. Nosiło ją każde dziecko.
Uczniów obowiązywały ponadto: mundurki, fartuszki, białe kołnierzyki. Nawet na lekcjach wychowania fizycznego należało mieć właściwy strój, który składał się z: granatowych spodenek i białej koszulki. Podczas przerw uczniowie obowiązkowo spacerowali po korytarzu „w kółko”.
Mieli znacznie mniej praw i swobód niż uczniowie uczęszczający do szkoły dzisiaj. Nie uczestniczyli w tak wielu imprezach, apelach, kampaniach czy akcjach, jak ma to miejsce współcześnie. Zagadnienia trudności szkolnych, zagrożeń społecznych czy przemocy rówieśniczej nie były tak powszechne i niepokojące jak teraz, zatem nie poświęcano im tak wiele szczególnej uwagi. To zapewne dlatego szkoła nie zatrudniała: pedagoga szkolnego, psychologa ani logopedy.
Uczniowie siedzieli w masywnych, ale wygodnych ławkach (połączony z siedziskiem pulpit miał otwór na kałamarz i wnęki na pióra). Wiele lekcji odbywało się w terenie. Religii uczono w salkach katechetycznych przy kościele parafialnym. Wakacje były nieco dłuższe, ale ferie świąteczne znacznie krótsze.
Szkolną stołówkę entuzjastycznie oblegano. Stołowali się w niej nie tylko uczniowie, ale i prawie wszyscy nauczyciele. Codziennie gotowano w niej świeże, bardzo smaczne obiady. Jadano je, jak dziś, w czasie przerw. Catering był zjawiskiem nieznanym. Za to w szkolnym sklepiku można było kupić słodkie przekąski i napoje.
Pani woźna sygnalizowała dzwonki na lekcje i przerwy „osobiście”, tj. punktualnie dzwoniąc ręcznym dzwonkiem (który do dziś znajduje się w szkole i ma rangę pamiątki).
Przy jednej ze ścian Szkoły znajdował się ogródek. Uprawiali go uczniowie pod kierunkiem i opieką nauczycieli. Każdego roku, zimą, na betonowym boisku funkcjonariusze Straży Pożarnej lub nauczyciele wychowania fizycznego przygotowywali lodowisko szkolne. Jesienią organizowano uczniom wyjazdy na tzw. wykopki (pomoc rolnikom w wykopywaniu ziemniaków – świadczona nieodpłatnie).
Anna Smolińska
Zespół nauczycieli przedmiotów humanistycznych